Translate

sobota, 29 lipca 2017

Rozwój duchowy, droga




Wszystko prze naprzód, rzec-pędzi bez chwili jakiegokolwiek zastanowienia. Jakże tym bardziej w dzisiejszym świecie na równi z zatrzymaniem może konkurować jedynie etykietka, przynajmniej, niebywałej niestosowności.

Wszystko się rusza, zmienia, we wniosku-świat nierozerwalnie związany jest z ruchem, a idąc dalej-planety czy kończąc na wszechświecie. To wszystko się rozwija, to wszystko prze ku nowemu, prze naprzód, żyje. I to w tym wstępie zawarty jest na pozór rozwój, który często za taki jest postrzegany-za nieprzerwany ruch, pędzenie wciąż dalej, jak najdalej od tego co było, rzec-od stagnacji w stronę jakiejś tam, odległej doskonałości, której nawet nie widać, w stronę jakiegoś upatrzonego wzorca, do którego chcemy stać się podobni.

Biegniemy przez obraną przez siebie drogę, podczas biegu zauważamy różne dodatki-pomoce, przeszkody, słowem-nauki. Raz ścieżka jawi się nam zupełną gładkością, a raz jest całkowicie stroma. Jednak biegniemy dalej, biegniemy po drodze, po naszym rozwoju. W trakcie tej ziemskiej, skądinąd-pięknej, podróży czekają na nas rady, wytyczne, rzec-swoiste szlaki-rozmaite książki, filmy, a kończąc na jakowych guru. Z owych pomocy możemy korzystać lub odrzucić, biec dalej. To nasz rozwój, więc nasza droga. To nasze życie i nasze decyzje.

Jednakowoż, podczas tego biegu, podczas naszego życia często zauważamy, że opiera się ono tylko na pędzie, że nie wiemy czy żyjemy, ten rozwój wymyka się nam spod kontroli, nie ma w nim nas. Skręcamy w kolejne szlaki, nowe książki, opinie, filmy, lecz nie ma w tym naszej osoby, jest tylko rutyna.

Bynajmniej uważam, że wtedy to należy przestać biec, bowiem na dalszej drodze, rozwoju, zobaczymy, iż ten się zapętla. Wracają te same drzewa, filmy, książki, wracają te same doświadczenia, nauki. Wszystko nadal jest w ruchu, lecz niezwykle pozornym, bo kołowym. Kręcimy się w zwykłe kółko szukając dalej rozwoju, pędząc dalej do wspomnianej niewidzialnej doskonałości.
Właśnie, dlaczego do tej doskonałości pędzimy, do naszego upragnionego wzoru? Odpowiedź jest nader prosta-nigdy nie widzieliśmy siebie. Cały czas, jak większość ludzi, biegliśmy, skręcaliśmy w szlaki i tak w kółko, nigdy nie oglądając siebie w lustrze. Jak można zatem się rozwijać, skoro siebie się w ogóle nie zna, skoro siebie się nigdy nie widziało? To tak, jakby chciało się poznać szczegółową budowę komponentów koparki nie wiedząc, do czego służy silnik.

I tak warto, mimo wszystko, się zatrzymać, można tylko no chwilę, i spojrzeć w lustro, lecz tym razem nie z poziomu naszej drogi, celu-owej doskonałości, nie z poziomu wpojonych norm czy nawet i nie z poziomu ciała, lecz ze szczebla naszej boskiej natury, z poziomu wszechmocnej, boskiej energii, z której powstaliśmy-z poziomu miłości, Boga, naszej nieskończoności. I wtedy to zrozumiemy, że nie ma żadnego rozwoju, nie m nawet drogi, że coś takiego nie istnieje, nie ma ruchu, nie ma i stagnacji... Jest tylko miłość, jesteś tylko Ty. Wtedy to właśnie widzimy swą doskonałość bez poziomu czy ciała, czy programów i wtedy widzimy nasz cel, który, bynajmniej, nie był przed nami, był w nas, a raczej my nimi byliśmy, a biegnąc po drodze biegliśmy za... Stanięcie przed owym lustrem to niby nasz bieg, a raczej...poznanie, iż nie ma rozwoju, bo doskonałość jest w nas, nie ma doskonalenia, naprawy, bo nigdy nie byliśmy zepsuci.

Wrócę jeszcze do owego lustra. Może ono objawić się w książce, jakimś kursie czy filmie, wpisie, bądź jeszcze w czymś innym. Może to my staniemy się swoim własnym. Jednak to jest tylko lustro, chwila na przejrzenie i czas... na poznanie, lecz nie w biegu, nie w rozwoju ani w drodze. Czas na zwiedzanie siebie, Boga, nieskończonej światłości, słowem-raju, który wcale nie jest w nas, obok czy za nami, lecz, którym jesteśmy my, my prawdziwi, nadzy, cali.

I tak życzę chwilowego lustra i odkrycia kim jesteś.
Nigdy się nie naprawiaj. Nigdy nie byłeś/aś zepsuty/a.

Życzę Ci rzeki miłości-Ciebie.

Pozdrawiam.

piątek, 28 lipca 2017

"Akcja-kreacja", zaproszenie



Dziś będzie krótki wpis, ponieważ to w nim właśnie chciałbym Was zaprosić do udziału w tak zwanej "Akcji-kreacji". Codziennie lub kiedy kto chce, o 13.33. W skrócie zapowiem, iż jest to inicjatywa mająca na celu przesyłanie energii naszych myśli w określonych intencjach. Tu dygresja, oczywiście nic nie przeszkadza, by każdy dodawał własne prośby(intencje). Owe przesłanie(13.33) stanowi bombę energetyczną, która, cóż, sama jest cudem, cudem zmieniającym świat. Także serdecznie zapraszam.

Szczegółowe informacje:
http://www.obudzeni.info/viewtopic.php?f=7&t=2175

Proponowane intencje:
-energii obudzenia dla ludzkości,
-energii miłości dla całej planety,
-o boskim wzorcu dla planety, ludzi.

Proszę o 13.33 skupić się na owych intencjach(lub jakichś innych) albo zwizualizować jak Ziemię otula energia, które one niosą lub zwyczajnie się pomodlić. Ważniejsza od sposobu jest wiara, bowiem jak powtarzam, każda myśl, słowo, intencja, modlitwa to pocisk energetyczny, a wiara w ten pocisk to swoista strzelba. Pocisk bez strzelby jest jak strzelba bez pocisku. I tu, i tu nie wystrzeli.

Jeszcze mała notka dotycząca czasu trwania tytułowej akcji. Otóż trwa ona dopóty, dopóki wysyłanie energii w tych intencjach będzie zupełnie zbędne, albowiem wszystko będzie w jednej, cudownej miłości.
Zachęcam do udostępniania czy mówienia o tej akcji z prostej przyczyny-Im więcej Dusz tym lepiej.

Życzę wszystkiego co dobre.

Jeszcze raz serdecznie zapraszam.

Pozdrawiam.

czwartek, 27 lipca 2017

Kim jestem



Wiara w siebie, w swój cud... Jest tyle dróg, tyle rozmaitych przekazów. Jakże można się pogubić. Raz uważamy, iż jesteśmy bogami sytuacji, lecz, cóż, skądinąd w innym przypadku, a takich jest zasadniczo więcej, myślimy, że jesteśmy nikim rozsypując w ten sposób ciało, naszą przestrzeń, a co za tym idzie chociażby relacje, a w konsekwencji tworząc wokół siebie klatkę z naszych emocji, myśli, przekonań, która to uciska... No właśnie, co?

Cóż, jest tyle dróg, tyle przekazów. W tym wpisie ukarzę jak widzę drugiego człowieka, więc i Ciebie, a raczej, jak mi to przekazał Tata(Bóg). Tu, mała dygresja, do której jeszcze wrócimy, otóż z Bogiem rozmawiać możemy również na zasadzie zwykłego dialogu, mało, możemy czynić cuda o jakich się nikomu nie śniło. Ogranicza nas w sumie wyobraźnia i, przede wszystkim, wiara, wiara w siebie, w swój cud... Na ten przykład, Jezus nikogo by nie uzdrowił, gdyby w siebie nie wierzył, ba, nawet by raczej nikomu nie pomógł. Cóż, do tego jeszcze przejdziemy.

Idźmy dalej, jeśli spojrzy się na wszelkie mgławice, gwiazdy, planety, a nawet bliżej-na góry, morza, wręcz zmuszeni jesteśmy przyznać-Ktoś to stworzył, pomalował. Bynajmniej, to piękno w żadnym wypadku nie jest dziełem przypadkowym.

Wszystko jest energią. Czy to materia(bardzo zagęszczoną) czy chociażby świat duchowy złożony z tych bardziej subtelnych. Energią jest każde ciało, drzewo, góra, morze, itp. W końcu, potężną energią jest i każda nasza myśl, i każda emocja, czyn czy słowo. W konsekwencji, energią jesteśmy my.

Nie trzeba się rozwodzić, by zobaczyć, iż właśnie owymi emocjami, czynami, itd. jesteśmy w stanie tworzyć zarówno te dobre, najpiękniejsze, najpotężniejsze jak i też negatywne energie. Jednak wszystko co stworzone przez Tatę/Mamę/Stwórcę/Boga(nazwa jest najmniej ważna)stworzone jest z najpotężniejszej energii jaka tylko istnieje-z energii miłości. Na dowód ukazania jej potęgi, proszę ponownie spojrzeć na góry, całą planetę, drzewa, mgławice, chmury..., a w końcu w lustro. Czy to wszystko mógłby stworzyć ktoś ułomny, a w końcu, czy te wszystkie dzieła są w jakiś sposób ułomne? Bóg to miłość, piękna, świadoma, a my jak i wszystkie istoty z owej miłości jesteśmy stworzeni. Nie nad wyraz byłoby stwierdzenie, że składamy się z Boga, a nawet, iż go tworzymy. Toteż idąc już prostą, przekazaną mi kiedyś(w chwili-właśnie depresji) przez Boga logiką, skoro on jest wszechmocny, a my się z niego składamy, to i my... reszty nie muszę kończyć. Możemy tworzyć wszystko, cuda i takie, i głośniejsze od Jezusa. Rozmawiać i z nim, i z Bogiem. Tworzyć mgławice, planety, przenosić góry(podano skądinąd to też w biblii). Dlaczego zatem jakże często nie tworzymy nic? Otóż na powrót wkraczamy tu we wspomnianą wcześniej klatkę naszych przekonań, myśli, uczuć. Wkraczamy w brak wiary w siebie. Dlaczego? Otóż dlatego, iż w większości wypadków nigdy siebie nie widzieliśmy. Bynajmniej, nie jesteśmy ani naszym ciałem, ani naszymi przekonaniami czy tym co się nam wpaja od urodzenia. Jesteśmy nieograniczoną, boską energią, która schodzi na Ziemię, by doświadczać, poznawać siebie, swoje piękno, swój cud. Energia miłości, więc my, nie jest w żaden sposób ograniczona. W końcu, jak Bóg może być ograniczony, jak jego dzieci mogą być... Nikt, żadne zło czy byty odżywiające się negatywną energią nie są w stanie nas ograniczyć, póki... Póki to my nie ograniczymy się sami, bowiem cóż możemy zrobić my, a więc, cóż może zrobić miłość skoro się w nią ergo w siebie nie wierzy. Owe wspomniane byty, napomknę w dygresji, to również są boskie istoty, które taką drogę, nazwijmy-dłuższą-obrały, są niebywale sprytne, albowiem skoro nie mogą w żaden sposób, powiem-przycisnąć nas do Ziemi, zmusić do oddawania im energii, to oczywistą jest, że muszą sprawić, iż oddamy im ją sami. I na tym polega kontrola umysłów, o której tak głośno, na tym polega ten cały strach. Skoro nie dorwą się do naszego centrum-serca, by się żywić, muszą wprogramować, a raczej jedynie starać się to zrobić, w umysł owy brak wiary, naszą pozorną nic nie wartość. Możemy to przyjąć lub nie. Uwierzyć w to lub nie. Jeśli uwierzymy, poczniemy się rozpadać, a w zasadzie nasze relacje i zarazem przestrzeń, bowiem ciało zbudowane z miłości w konfrontacji z brakiem wiary, poczuciem nic nie wartości trzęsie się, rozpada, stąd choroby, depresje, tworząc negatywne energie poprzez emocje, myśli, uczucia, słowa, którymi wspomniane byty się karmią. Stajemy się wówczas swoistą baterią. A wszystko zaczyna się, że, hmm, zapominamy kim jesteśmy, zapominamy, że jesteśmy wszystkim, że składamy się z Boga, że jesteśmy miłością. Mam nadzieję, iż zrozumiale przedstawiłem mechanizm i sens owej kontroli. Dodam, że chociażby równie głośne zmiany na Ziemi służą, byśmy z owej, nazwijmy -"kontroli" się wyzwolili, żebyśmy ujrzeli siebie, lecz nie z poziomu ciała czy wpajanych przekonań, lecz z poziomu siebie w całej, boskiej okazałości.

Dalej przekażę słowa Boga, które podał mi w jednej z medytacji, w której prosiłem o pomoc. Dodam, że jesteśmy pięknymi, nieskończonymi istotami, lecz nasza wiara... Skoro nie wierzymy, że możemy rozmawiać np. z Bogiem, że nie jesteśmy chociażby godni, to z pewnością go nie usłyszymy. Wszystko zaczyna się od odkrycia siebie. Potem, nigdy nie powiemy, że, jak wspomniałem, jesteśmy czegoś nie godni. No, ale wróćmy do owych słów, a te brzmiały mniej więcej tak:

"Jeśli uważasz, że jesteś nikim, to jak myślisz, że coś się zmieni, skoro uważasz, że jesteś nikim, więc ciebie nie ma. Jest nic. Możesz być i wszystkim, i nikim."

Energia podąża za uwagą. Można to nawet porównać do filozofii Arystotelesa, gdzie materia wypełnia formę, którą jest energia. Na pewnym poziomie to niezłe porównanie. I tak, skoro uważamy, że jesteśmy nikim, tedy nasza myśl, więc jak wspomniałem, energia, podąża za uwagą, dlatego też w sumie... stajemy się niczym co do prowadza do tego, że nikt na ulicy nie odpowie nam-dzień dobry i bynajmniej nie przez brak kultury, ale przez nasze myśli, przekonania. Skoro sądzimy, że jesteśmy nikim, to faktycznie tak jest. Mamy świadomość, jesteśmy świadomością, składamy się z wszechmocnej, boskiej energii miłości, więc możemy ją jakby dowolnie, myślą, wiarą formować, a ona do owej formy myśli się dostosuje. Pokazałem to na przykładzie braku wiary i uważania siebie za Duszę "bezwartościową". Podam również na innych. Możemy być i wszystkim, i nikim. Od nas to zależy. I tak, jeżeli pomyślę, że jestem niezwykłym uzdrowicielem i w to uwierzę, mało, i w to będę miał niezachwianą pewność, wówczas moja boska energia dostosuje się do owej myśli, jako że energia podąża za uwagą, i będę mógł czynić właśnie owe "cuda". Jak wspomniałem na początku, jeżeli Jezus nie miałby pewności, że może uzdrawiać, wówczas jego energia nic by nie zrobiła, a on by tego nie potrafił. Może to brzmieć, zdaję sobie z tego sprawę, jak zwykłe bajki. Jednak tak pokazał mi Bóg, pokazał mi, że możemy być wszystkim i nikim. Musimy tylko na siebie spojrzeć nie z poziomu ciała, jednego wcielenia. Doprawdy, to bardzo zakrojone postrzeganie. Powinniśmy spojrzeć na siebie z poziomu tego kim jesteśmy z poziomu Duszy i zapytać siebie co może zrobić miłość, skoro się w nią nie wierzy(ku ucieszy zresztą negatywnych bytów, które tylko na to czekają).

Na koniec powiem, każda nasza myśl, czyn, słowo, emocja to pocisk energetyczny, a wiara w owy pocisk to swoista strzelba. Strzelba bez pocisku to jak pocisk bez strzelby. I tu, i tu nie wystrzeli.
W tym wpisie podaję pewną drogę. Nie sądzę, że ktoś mi uwierzy, acz mniemam, iż spojrzy w lustro.

Życzę szczęścia i ujrzenia siebie w pełnej, nieskończonej naturze.

Pozdrawiam.

środa, 26 lipca 2017

Spotkanie z opiekunami Ziemi, medytacja




Otóż, to wydarzyło się kilka dni temu, leżałem w łóżku, więc postanowiłem ciut wejść w medytację, w sumie to by być szczerym, z nudów. Dawno tego nie robiłem. Czemu? Bo jestem leniem, a ponadto miałem takie trywialne powody, nad którymi nie będę się rozpisywał. Więc wszedłem w medytację, nie na miejsce startowe, po prostu w medytacji pochodziłem po swoim pokoju, byłem na zewnątrz mieszkania, patrzyłem jak budynki nie mają ścian, tylko jakby stelaż energetyczny. Nie miałem w tym celu. Ot tak, można rzec, zwiedzałem. I tu zaczyna się niezwykłe spotkanie. W pewnym momencie, nagle zrobiło się ciemno i otworzyła się przede mną klapa, ujrzałem Ziemię. Piękna, niebieska. Zorientowałem się, że jestem w jakimś pojeździe. Nie wpadłem, szczęście, w panikę i rozpacz. Nagle pojawiła się istota podobna do człowieka, ale tylko podobna. Była, rzecz jasna, humanoidalna, ale fioletowa, miała fioletową aurę, jej oczy były jakby wydłużone, powiększone i bardzo fioletowe z prawie czarnymi źrenicami, ponadto w miejscu czoła miała ciemne włosy, takie specyficzne, rzec, specjalne. Mogę porównać to do... dredów? Tak jakoś skojarzyłem. Od owej istoty biło dobro i miłość. Czułem to, bardzo była piękna. Postanowiłem skorzystać z gratki i czym prędzej porozmawiać. No, ale jak? Zacząłem rozmawiać na poziomie telepatycznym, bez słów, tylko obrazy, emocje. Ciężko nazwać. Myślę, że zarówno on/ona jak i ja wiedzieliśmy z góry co chcemy powiedzieć. Niezwykłe, wiem, niecodzienne, więc trudno opisać. Zapytałem się, nie słowem, jakby myślą, emocją, jak się nazywają. On odpowiedział jedno słowo, brzmiało-Aura. Myślę, że tam skąd są, nie używa się nazw, a sprawdza po aurze, na tej podstawie siebie i nas, wszystkich poznają. Przypominam, mieli, a w zasadzie ta istota, piękną-fioletową. Mniemam, że nazwy zarówno ich imion jak i cywilizacji nie da rady wypowiedzieć w Ziemskim języku. Ja już nie powiedziałem, kim jesteśmy, bo, no... wiadomo, lecz zapytałem co tu robią. W odpowiedzi dostałem, że są nad Ziemią i patrzą, by jakiekolwiek negatywne istoty, pojazdy się tam nie dostały. Poza tym wysyłają w planetę swoją energię, która niczym płaszcz ochronny otula ją i ochrania przed jakimikolwiek negatywnymi nalotami czy działaniami.

Potem owa piękna istota zabrała mnie do zwiedzania pojazdu. Od zewnątrz był niewidoczny, a wewnątrz na pierwszy rzut oka nie przedstawiał się okazale, rzec, raczej tak zimno i stalowo, bryłowato, jednak pokazano mi pewne połączenie z ich planetą niczym żyły, rury, w których płynęła jasno-zielona energia, sądzę, że ich planety, dzięki czemu, na statku w jednej chwili mogli mieć raj, bowiem jego pomieszczenia zdolne były się zmienić, stać... jakby ich planetą, jej fragmentem, jakąś enklawą, a tam już było przepięknie, niczym w raju. Trudno to wyjaśnić. Naraz byłem w zimnym, stalowym pomieszczeniu, które zdolne jest się zamienić we fragment ich cudnej planety, gdzie się bawią, odpoczywają. Zauważyłem, że choć statek, pojazd oprócz nas był pusty, to w owym, pięknym, nazwijmy-fragmencie, było pełno bawiących się pod wodospadem, na Słońcu podobnie fioletowych istot.

Po owym zwiedzaniu zapytałem, znów myślą, bez słów, czy odwiedzają naszą planetę. Okazało się, iż na niej są raczej rzadko, jak już, to by zobaczyć co się dzieje, jak wygląda, jaka jest sytuacja.

Następnie widziałem w jaki sposób rozkładają owy ochronny płaszcz. Naraz na granicy statku, przy owej klapie, którą widziałem na początku, pojawiło się dużo istot, brały się za ręce, jakby przechylały ciała w kierunku Ziemi, a wtenczas z ich serc wypływała jasno-fioletowa energia, która planetę otaczała. Czuć było, że jest to energia dobra, pełna miłości. Po prostu było to czuć.

Spotkanie dobiegało końca, byłem, wiadomo, bardzo podekscytowany. Do pewności i z grzeczności myślą zapytałem czy mogę o tym spotkaniu opowiedzieć. W odpowiedzi dostałem, że jak najbardziej i że ono było zarówno dla mnie jak i dla pozostałych ludzi.

Już straszliwie podekscytowany zapytałem czy mam coś przekazać i tu dostałem taką odpowiedź, że skoro oni pomagają nam, to i my powinniśmy im pomóc. Chodziło o pomoc dla Ziemi chyba, raczej na pewno, w zmianie.

Nagle zobaczyłem klapę, piękną, niebieską Ziemię z fioletową energią i wybudziłem się z medytacji.

No i koniec. Po takim spotkaniu mam zamiar medytować częściej. Był naprawdę cudnie. Na dowód, że sobie tego nie wyobraziłem powiem, nie to, że raczej bym nie stworzył ich statku, w którym, jakby mieli swoją planetę, wiem, że nie był to obraz z planety, ani teleportacja. To wiem na pewno, bo to znowu... czułem. Na dowód, też dla mnie, że nie jest to wyobraźnia, są ich oczy, piękne, wielkie, słowo, które ciśnie mi się na usta-mistyczne.

Takie niezwykłe spotkanie. Jakby ktoś chciał, to proszę udostępniać. I, no cóż, dziękuję.

wtorek, 25 lipca 2017

Spotkanie z Jezusem, uzdrowienie



W religii chrześcijańskiej przyjęło się, niestety, uważać, iż Jezus to w bezmiarze odległa, święta istota, do której jak już, można jedynie się modlić, a każda próba rozmowy na zasadzie dialogu to, nie wliczając cudu, niedbała herezja. Bynajmniej, bywają też i tacy, którzy ową istotę utożsamiają z główną postacią obrazu "Sąd ostateczny" Hansa Memlinga. Cóż.

Dziś chciałbym dołożyć niejako cegiełkę do zdetronizowania fałszywego, odbierającego nam chociażby wiarę w naszą boską naturę, poglądu. Nie dam głowy, że też wszyscy mi uwierzą, jednakowoż chciałbym stwierdzić, iż podaję tu pewną drogę. Nie karzę przez nią przechodzić, nic z tych rzeczy, acz namawiam do spróbowania, to nic nie zaszkodzi. Zatem po wstępie opiszę moje medytacyjne spotkanie z Jezusem połączone z cudownym uzdrowieniem niezwykłej istoty, ale po kolei.

Owego dnia byłem chory. Ot, zwykłe przeziębienie, acz mimo błahości, dawało się we znaki, toteż leżałem osłabiony w łóżku. Nieprzypadkowy traf chciał, iż również tego samego dnia zachorowała wspomniana niezwykła, wysokoenergetyczna istota, która tu, na Ziemi przybrała postać pieska. Ja nazwałem ją Chmurka i tak będę ją nazywać w dalszym wywodzie. Chmurka, podobnie jak ja, była chora, a widać to było nad wyraz. Brak apetytu, opuszczony ogon jak i uszy, apatia. Słowem, leżała skulona obok mnie. Na następny dzień, nikogo nie było w domu, a ja mogłem tylko leżeć, miała być zabrana do weterynarza. Jednak jako, że o uzdrawianiu co nieco słyszałem i wiem, iż polega w głównym, hmm, "zaawansowaniu" na wierze, postanowiłem ją w medytacji uzdrowić. Gdy tylko zamknąłem oczy w celu przejścia do medytacji, zadzwonił telefon. Znajoma osoba powiedziała, iż będąc chorym nie powinienem uzdrawiać pieska, albowiem, w myśl zasad uzdrawiania pranicznego, lecząca energia przechodząca przez moje ciało niechybnie zabrudzi się chorobową energią. Na tym skończyła się rozmowa. Wiedziałem jednak, iż nie jesteśmy ograniczonymi istotami(co o sobie myślimy, to już inna sprawa), toteż można zrobić tak, że uzdrawiająca, boska energia nawet mnie nie dotknie, acz bezpośrednio przejdzie w aurę pieska. Cóż, postanowiłem się powtórnie położyć, jednak zanim to zrobiłem, zauważyłem, że zarówno Chmurka jak i Lucky(drugi piesek)  patrzą się w jeden punkt niespokojnie warcząc. Nie zważając zbytnio na to, przeszedłem w medytację. Od razu przeniosło mnie... obok mnie, a w zasadzie obok mego łóżka w tymże samym pokoju z tą jedną tylko różnicą, że obok mnie znajdowała się piękna, świetlista istota, którą skądinąd w świecie materii dwa razy spotkałem(acz to rozmowa na zupełnie inny wpis). Wspomniana istota uniosła chorą Chmurkę na ręce i wraz ze mną przeniosła się na moje ówczesne miejsce startowe. Warto tu wtrącić dygresję i wyjaśnić czym w ogóle miejsce startowe jest. Otóż jest to miejsce, dowolnie przez nas wybrane ze wspomnień czy też skreowane, gdzie przednio się czujemy i gdzie przenosimy się podczas medytacji chociażby po to, by tam odpocząć czy robić cokolwiek zechcemy. Miejsce to będzie istnieć na poziomie bardziej subtelnych energii, ale wróćmy do głównego wątku. A więc będąc na miejscu startowym istota zaczęła cały proces uzdrawiania pieska. Warto pomknąć, iż owy proces był za pełną zgodą Chmurki, także bynajmniej nic nie działo się na siłę. Najpierw piesek przeniesiony został przez nią pod wodospad, gdzie oczyszczony został wodą. Następnie istota zaczęła go leczyć najrozmaitszymi, kolorowymi energiami, więc energią Słońca, fioletową, niebieską, zieloną. Za pomocą jakichś energetycznych rurek uzdrawiała go nawet praną(energią) ziemi. Pojawił się pierwszy zgrzyt, mianowicie, od kiedy to jakiekolwiek rurki są komukolwiek niezbędne do pobierania energii? Idąc dalej, gdy Chmurka była już całym zlepkiem wszelkich uzdrawiających energii, istota zniknęła, wszystko zniknęło i nagle pojawiłem się w ogromnej pomarańczowej mgławicy. Była przepiękna, przede wszystkim, wielka, toteż robiła, ba, niemałe wrażenie. Wówczas z owej mgławicy ktoś zaczął wychodzić, a ja miałem nieodpartą pewność, że to był Jezus. Bynajmniej proszę nie odbierać, że gdzieś to pisało. Skąd. Wiedziałem to jakby mentalnie, po prostu miałem niezachwianą pewność. Z początku robił dziwne rzeczy, obraz był niezwykle zniekształcony i zapewne musiał to zauważyć, bowiem podszedł do mnie i włożył mi w głowę coś na kształt energetycznego lustra, tak więc mogłem wszystko zobaczyć.

Może więc opiszę jak wyglądał. Była to gigantyczna energia, która rozciągała się promieniście niczym Słońce. Im dalej, tym bardziej pomarańczowa, a im bliżej, tym coraz mocniej złota, a w środku-biała z dodatkiem malinowych odcieni. Wiele osób uważa, że w konfrontacji z Jezusem chociażby dla taktu należy paść na kolana, najlepiej to wprost na twarz. Od siebie powiem, nie padłem ani na to, ani na to. Nie byłem wcale od niego mniejszy. Byłem równie piękną, świetlistą, gigantyczną energią co rozsypuje pogląd, że jest on kimś ważniejszym. Wcale się za takiego również nie uważa. Jest naszym bratem, ale do tego przecież jeszcze wrócimy.

Otóż kontynuując, Jezus był szczęśliwy, śmiał się. Całe spotkanie otaczała niezwykła energia miłości. Przypomnę, że znajdowaliśmy się w pięknej, pomarańczowej mgławicy. Nagle pod nami ukazało się coś na kształt wyrwy, ujrzałem fragment mego pokoju, mnie medytującego i, obok na łóżku, chorą Chmurkę ze zlepkiem pięknych, uzdrawiających energii. Jezus podszedł, ruchem ręki ściągnął wszystkie energie i włożył w pieska tylko jedną, która go opatuliła niczym kokon i powoli przenikała aurę. Niezwykła, malinowa. Można się domyślić, iż była to energia miłości-najpotężniejsza, wszechmocna energia, z której chociażby my jesteśmy zbudowani. Następnie Jezus powiedział i tu dosłownie zacytuję:

"Miłość nigdy nie choruje i jest najlepszym lekarstwem na wszystko."

Po tych słowach przytulił mnie i Chmurkę, uśmiechnął się, naraz wszystko zniknęło i wyszedłem z medytacji.

Po całym spotkaniu Chmurka poczuła się trochę lepiej, lecz nadal była wyraźnie chora. Wówczas po niecałej godzinie poczułem wręcz rozsadzającą miłość w sercu, którą z intencją przelałem Chmurce. I to właśnie po tym przelaniu miejsce miał "cud", bo oto Chmurka, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, podniosła ogon i uszy, chciała się bawić, zjadła co miała do jedzenia i o żadnym weterynarzu nie było, rzecz jasna, mowy. Ja też poczułem się lepiej i niebawem wyzdrowiałem. Tak zakończyło się spotkanie, tak zakończyła się przygoda. Dodam, że owa początkowa świetlista istota miała nauczyć, była piękna.

Cóż, chciałbym przy końcu napisać, iż nie potrzebujemy wydawać setek złotych na nauczenie się uzdrawiania, na ten przykład-pranicznego. Uzdrawianiem jesteśmy my, a ono jest w nas nawet, gdy  to my mamy uzdrawiać kogoś, gdy jesteśmy chorzy. Miłość nigdy nie choruje, nią jesteśmy, a ona jest najlepszym lekarstwem na wszystko. Uwierzcie, nie musimy się jej uczyć, można ją poznać, jej piękno, moc. Jak to zrobić? Cóż, można wierzyć lub nie, acz ja spojrzałem w lustro.

Jak uzdrawiać? Miłością czyli przytuleniem, słowem. Nie kryje się tu żadna filozofia. Potrzebna tylko wiara, bo jak mówiłem przytulenie, myśl, słowo, czyn, emocja, wszystko to pocisk energetyczny, a wiara w niego to strzelba. Pocisk bez strzelby jest jak strzelba bez pocisku. I tu, i tu nie wystrzeli.

Ponadto dodam, że teraz, z biegiem czasu, w razie jakiegoś problemu spotykam się z Jezusem, rozmawiamy. Nie jest on tam, hen, w górze, a obok na i na każdego z nas ma wieczność. Wystarczy porozmawiać, wystarczy uwierzyć. Jak to zrobić, bynajmniej znowu, spojrzeć w lustro, na dziecko światła.

Życzę rzeki szczęścia i miłości.

Nic nie dzieje się przypadkiem, kochani.

Pozdrawiam.

poniedziałek, 24 lipca 2017

Emocje(kompendium wiedzy)



Życie kołem się toczy. Fortuna Kochanowskiego? Nonsens, nie ma przypadków, to stwierdzono, wystarczy obserwować, no, ale są emocje i całe szczęście. Pomyślmy jak suchy, beznamiętny byłby bez nich świat. Pamiętajmy jednak, każda emocja, myśl, ba, i słowo to swoisty pocisk energetyczny, a wiara w ten pocisk to strzelba. We wniosku-strzelba bez pocisku to jak pocisk bez strzelby. I tu, i tu nie wystrzeli. Przykładowo nawet Jezus bez wiary w siebie nikogo by ani nie uzdrowił, ani nawet nikomu zbytnio nie pomógł pozostając zapewne najzwyklejszym kowalem. I z kropką tego zdania podałem niejako przepis na wszystko, na kreowanie rzeczywistości, tego co nas otacza.

Zajmijmy się tu jednak emocjami. Otóż mają to do siebie, iż w nie wierzymy. Przykład-raczej nie boimy się dla żartów czy nie kochamy na niby. Można rzec, każda emocja wiąże się z wiarą, dlatego niosą za sobą tak dalekosiężne konsekwencje, bowiem o ile w myśl, słowo, medytację czy modlitwę zdolni jesteśmy nie wierzyć, odbierając pociskowi swoistą strzelbę, o tyle w emocje, jak pokazałem na powyższych przypadkach, nie wierzyć się nie da.

Przejdźmy zatem do meritum. Nie wyzbędziemy się raczej negatywnych emocji, jest to chyba niemożliwe. Często ludzi uduchowionych utożsamia się ze zrównoważonymi do cna, opanowanymi w każdej sytuacji... Przyznam szczerze-nie sądzę i zacytuję na poparcie owej tezy dawne zdanie mojej nauczycielki-"Człowiek nie jest stoikiem.".
Jak jednak, mając wiedzę, że emocje to potężne energie wpływające na nas, naszą przestrzeń, planetę, ba, na cały wszechświat, ustrzec się od negatywnych? Nie da się według mnie ustrzec, choć... w sumie wszystko jest możliwe, ale to raczej skrajne przypadki, chociaż... No, ja na pewno do tych skrajnych się nie zaliczam.

Jak już więc wspomniałem, trzeba się, o ile już są, w jakiś sposób ich pozbyć, bądź unieszkodliwić. Poniżej przedstawię odpowiednie sposoby, techniki. Cóż, przejdźmy do rzeczy.

Po pierwsze, nigdy nie tłummy negatywnych emocji(oraz pozytywnych rzecz jasna, ale to raczej oczywiste). Szkodliwe emocje, podobnie jak pozytywne, to również potężne energie, oczywiście niszczące. Jeżeli są w nas, a my na domiar złego je tłumimy, wówczas pozostają w naszym ciele dosłownie rozsypując je, bowiem owa negatywna energia nie ma żadnego ujścia. Stąd depresje, rozsypana tarczyca, rak i większość chorób ludzkości.

Co jednak wtedy zrobić z negatywnymi emocjami? Jeżeli nie trzymać u siebie, nie tłumić, to co w takim razie zrobić? Czy wyżyć się agresją na kimś? Nie. Wówczas z reguły czujemy smutek, bowiem wiemy, głęboko, intuicyjnie, iż zrobiliśmy źle. W żadnym wypadku nie należy wyładowywać się na np. osobie czy jakiejkolwiek istocie. Nie można też złorzeczyć, przeklinać, bowiem prędzej czy później wróci to do nas pomnożone, gdyż karma, o której napiszę kiedy indziej to prawo wszechobecne, które, cóż, nie zapomina.

Co tedy należy zrobić? Podam techniki. Po pierwsze negatywne emocje np. agresję można zużyć na jakimś przedmiocie, np. waląc w poduszkę, ścianę itp. Owszem, ten sposób wydaje się być iście trywialny, lecz przynosi rezultat w postaci rozładowania, mało tego, wystarczy zapytać jakąkolwiek osobę widzącą energię, a powie nam, jak błyskawicznie z naszej aury negatywne energie np. złości, zawiści czy smutku opadają. Ja osobiście proponowałbym później oczyścić dany przedmiot np. zwizualizować sobie jak na owy przedmiot nad którym powiedzmy się wyżyliśmy leje się np. wodospad fioletowego czy białego światła oczyszczając go ze wszelkich szkodliwych energii.

Kolejnym sposobem na oczyszczenie jest płacz. Ten, wbrew pozorom, bardzo oczyszcza, niezwykle dogłębnie, na wszystkich poziomach aury i chyba każdy go doświadczając jest to w stanie potwierdzić.

Następną techniką jest wykorzystanie w praktyce wiedzy, że energia podąża za uwagą. Wystarczy zwizualizować sobie w chwili szkodliwych emocji jak oblewa nas boskie  czy fioletowe światło, albo dać inne, jakie nam podpowiada intuicja, głos Duszy czy jak to nazwiemy. Możemy zastosować tu też technikę rodem z uzdrawiania pranicznego, mianowicie, zwizualizować sobie ogień czy cokolwiek co może posłużyć za śmietnik. Następnie zwizualizować jak ruchem ręki zmiatamy z siebie negatywne emocje, które spadają do tego ognia i np. znikają bądź transformują się w białe, boskie światło. Pamiętajmy jednakowoż, by po skończonym zabiegu mentalnie, intencją bądź w wizualizacji zgasić ogień, gdyż istnieje on faktycznie w świecie bardziej subtelnych niż materia energii i z biegiem czasu jest on w stanie się dobitnie zmaterializować.

To by było na tyle. Nie przeszkadza nic, rzecz jasna, w tworzeniu własnych sposobów. Podałem te, które są z pewnością całkowicie bezpieczne i skuteczne, bowiem eliminujemy przyczynę, więc też i energię, która w wypadku zastoju, jak już na początku wspomniałem jest w stanie doprowadzić do niemal każdej choroby, materializować się w postaci negatywnych wydarzeń itp. Kluczem jest zrozumienie jakimi potężnymi istotami jesteśmy. Dlatego tak niezwykłe emocje jak miłość czy nawet zwykły uśmiech, choć często nie widzimy, stanowią wręcz bombę energetyczną, która zmienia nie tylko naszą przestrzeń, nie tylko naszych najbliższych, lecz w każdym wypadku i cały świat. Miłość w końcu stworzyła wszystko co widzimy. Wszystkie planety, wszechświaty, mgławice, nas. Jesteśmy więc stworzeni z tak pięknej, wszechmocnej, boskiej energii i ważne, by w tych czasach, przy rozpadzie wszystkiego starego zdać sobie z tego sprawę i czynić cuda, którymi jesteśmy, cuda jednym, szczerym przytuleniem czy uśmiechem.

Cóż, na końcu podam ciekawą technikę na szybką poprawę emocji. Wszystko jest energią, każde słowo, myśl, emocja, uczynek. Stosując ową technikę można szybko hmm, pokolorować swą energię, a w konsekwencji i nastrój. Proszę powoli wypowiedzieć swoje imię, poczuć siebie, wyciszyć i powiedzieć: harmonia, spokój, szczęście, uśmiech, miłość. Można również wypowiedzieć imię innej osoby, by następnie w skupieniu powiedzieć te słowa i rozjaśnić jej aurę. Gwarantuję, że za tymi słowami idzie wielka energia, są bardzo energetyczne i szybko na nas oddziaływują, a widać to na co dzień, gdy ktoś na ten przykład ktoś chociażby się do nas uśmiechnie.

Nie pisałem tu nadmiaru o emocjach pozytywnych. Z tych, oczywiście, nie trzeba się oczyszczać, a korzystać z nich i się nimi dzielić. Są naprawdę potężne, bowiem, szczęście, również w nie, niestety jak w te złe-wierzymy. Proszę wyjrzeć w niebo spojrzeć na nie, na chmury, gwiazdy, Słońce i zdać sobie sprawę, że zbudowane to zostało z najpotężniejszej energii jaka tylko istnieje, z energii miłości, z energii boskiej, z energii nas.

Serdecznie pozdrawiam i wszystkiego co dobre oraz pełno miłości.

Dywagacje przedpołudniowe

Zacznę może od podania powodu, dla którego to wszystko piszę. Całym sobą mówię, że nie mam w zamiarze ani trochę nikogo przekonywać do s...